Gdyby scharakteryzować gatunek „Cejlonu na patyku” najlepiej byłoby umieścić ją na półce pomiędzy bestsellerową powieścią podróżniczą, a jednym z lepszych przewodników turystycznych każdego szanującego się wydawnictwa. Tak na serio „Cejlon na patyku” to prawdziwy misz masz – moje wspomnienia z podróży, przeplatane niskolotnymi przemyśleniami, bezwartościowymi wskazówkami i wartką akcją niczym z filmów sensacyjnych klasy B z lat 90’. Oczywiście z polskim lektorem.
Książka ta zadedykowana jest wszystkim, którzy obawiają się postawić pierwszy krok ku dalekim podróżom.
Olgierd Jastrzębski – pierwsze szlify pisarstwa zdobywał już za czasów uczestnictwa w
zajęciach przedszkolnych. Studiował wiele kierunków, ale nie wszystkie zdążył ukończyć.
By sfinansować swoją pierwszą daleką podróż sprzedał samochód razem z zestawem
głośnomówiącym. Prywatnie oddany mąż, miłośnik herbaty earl grey i czekolady z orzechami
laskowymi.
Skończywszy zakupy wyszliśmy na zewnątrz, gdzie oczekiwał nas Janusz z wiadomością o przyjeździe wycieczki, z którą będziemy mogli udać się na zwiedzanie fabryki. Jakie było nasze zdziwienie, gdy na parking podjechał autobus oklejony logiem jednej z wiodących polskich firm z branży turystycznej. Nie trzeba było być geniuszem, aby wydedukować, że wycieczkę odbędziemy z rodakami.
Podczas darmowego zwiedzania fabryki polska przewodniczka przybliżała zgromadzonym proces powstawania herbaty: od zrywania i suszenia liści, po fermentacje, ich mielenie i paczkowanie.
Zbieracze herbaty, to głównie kobiety, Tamilki pracujące na akord. W ciągu dnia muszą uzbierać 20 kg herbaty, za które otrzymują wynagrodzenie w wysokości 17 złotych. Za każdy dodatkowy zbieraczki otrzymują ekstra stawkę – 1,10 zł. Nie jest to łatwa praca, bo na każdy kilogram herbaty przypada około 3000 listków, a panujący tutaj klimat – duża wilgotność powietrza oraz wysokie temperatury sięgające często ponad 30 stopni nie pomagają w wyrabianiu zawyżonych norm. Tutejsza fabryka zajmowała się produkcją herbaty czarnej, białej oraz zielonej. Co ciekawe wszystkie te herbaty pochodzą z tego samego krzewu. Herbata czarna poddawana jest fermentacji i suszeniu, zielona powstaje z liści niepoddanych fermentacji, a proces suszenia przeprowadzany jest zaraz po zerwaniu. Herbata biała powstaje natomiast z młodych pączków zbieranych w okresie wiosennym, wtedy kiedy liście nie zdążyły się jeszcze rozwinąć. Co istotne, proces produkcji herbaty jest niezmienny od bardzo długiego czasu, o czym świadczyły działające maszyny, których wiek opiewał na ponad 100 lat. Z ciekawostek dowiedzieliśmy się, że Cejlon to jedno z ostatnich miejsc na ziemi, gdzie herbatę wciąż zbiera się ręcznie.
Fabrykę obeszliśmy w półgodziny, a dużo ciekawych informacji podawanych przez przewodniczkę nam umknęło, bo co rusz byliśmy zagadywani przez polskich turystów:
- Nie boicie się tak sami? – pytali.
Uspokajaliśmy.
- Rodzina się o was nie martwi? Moja matka zawału by dostała.
Odpowiadaliśmy.
- Ja bym tak nie mogła, chyba bym nie dała rady.
Tłumaczyliśmy.
- A wiecie, że tu była wojna? O Boże, to takie straszne.
Potwierdzaliśmy.
- Trzy dni temu byliśmy w Indiach i widzieliśmy słonie.
Gratulowaliśmy.
Chwile po odjeździe udałem się do wagonu trzeciej klasy, z nadzieją, że znajdę tam jakiekolwiek miejsce siedzące, ale bezskutecznie – wszystkie były wypełnione do ostatniego pasażera. O obszywanych siedzeniach trzeba było zapomnieć, a na podróżnego czekały drewniane ławki.
Wracając do swojego przedziału zwróciłem uwagę na turystów, którzy rozlokowali się pomiędzy nimi w przejściach. Znaleźli się i tacy co usadowili się w otwartych na oścież drzwiach do wagonu, mając tym samym doskonały widok na przemijającą trasę. Pociąg pędził z zawrotną prędkością 40-50 km/h, więc nie było obawy, że takiego delikwenta zdmuchnie nagły podmuch wiatru.
Nam pozostało póki co usiąść na plecakach, podziwiać skąpe widoki z okna i czekać, aż zwolni się siedzące miejsce.
W trakcie podróży Ola wzięła się za lekturę, a ja umilałem sobie czas słuchając muzyki. Chciałem sporządzić jakieś notatki, ale przy nieustannym chybotaniu wagonu, nie byłem w stanie zapisać nawet zdania. Oprócz grupy turystów, w wagonie znajdowało się także sporo Lankijczyków, których mimochodem zacząłem obserwować zastanawiając się w jaki sposób oni umilają sobie czas.
Sytuacja przedstawiała się następująco:
Para siedząca tuż obok nas uprawiała drzemkę, chrapiąc przy tym tak głośno, że nawet klekotanie wagonów nie było w stanie zagłuszyć ich koncertu. Lankijczykom w żaden sposób to nie przeszkadzało.
Dwie damy siedzące w przeciwległej części wyjadały rękoma spring rollsy z rozłożonej na małym stoliczku gazety. Jakiś facet słuchał muzyki, oczywiście z telefonu i w dodatku głośno - na pełen regulator. Mieliśmy tym samym kolejną i nie ostatnią sposobność poznać znakomitą audiotekę lankijskiego Krzysztofa Krawczyka.
Kolejna grupa starszych, bezzębnych Lankijczyków znajdujących się na końcu wagonu, zaciekle dyskutowała. Sądząc po temperamencie dyskusji: o polityce lub religii – z czego przy każdym wypowiedzianym zdaniu, każdemu z panów, wylatywała z ust gromada świeżej śliny.
Zastanawiające dla mnie było, dlaczego Lankijczycy podróżowali pociągiem, gdzie za tą samą cenę mogli o wiele szybciej dojechać do miejsca docelowego autobusem. Pociąg miał to do siebie, że jechał okrężną drogą i zanim dojechaliśmy do Elli, nadrobiliśmy wiele kilometrów. Co do turystów nie miałem wątpliwości – każdy chciał przejechać się pociągiem po jednej z najpiękniejszych tras kolejowych świata.
Tomasz G.
Maciej B.
Wojciech J.
Marta K.