O co kaman?

Gdyby scharakteryzować gatunek „Cejlonu na patyku” najlepiej byłoby umieścić ją na półce pomiędzy bestsellerową powieścią podróżniczą, a jednym z lepszych przewodników turystycznych każdego szanującego się wydawnictwa. Tak na serio „Cejlon na patyku” to prawdziwy misz masz – moje wspomnienia z podróży, przeplatane niskolotnymi przemyśleniami, bezwartościowymi wskazówkami i wartką akcją niczym z filmów sensacyjnych klasy B z lat 90’. Oczywiście z polskim lektorem.

Książka ta zadedykowana jest wszystkim, którzy obawiają się postawić pierwszy krok ku dalekim podróżom.

***

Skończywszy zakupy wyszliśmy na zewnątrz, gdzie oczekiwał nas Janusz z wiadomością o przyjeździe wycieczki, z którą będziemy mogli udać się na zwiedzanie fabryki. Jakie było nasze zdziwienie, gdy na parking podjechał autobus oklejony logiem jednej z wiodących polskich firm z branży turystycznej. Nie trzeba było być geniuszem, aby wydedukować, że wycieczkę odbędziemy z rodakami.

Podczas darmowego zwiedzania fabryki polska przewodniczka przybliżała zgromadzonym proces powstawania herbaty: od zrywania i suszenia liści, po fermentacje, ich mielenie i paczkowanie.

Zbieracze herbaty, to głównie kobiety, Tamilki pracujące na akord. W ciągu dnia muszą uzbierać 20 kg herbaty, za które otrzymują wynagrodzenie w wysokości 17 złotych. Za każdy dodatkowy zbieraczki otrzymują ekstra stawkę – 1,10 zł. Nie jest to łatwa praca, bo na każdy kilogram herbaty przypada około 3000 listków, a panujący tutaj klimat – duża wilgotność powietrza oraz wysokie temperatury sięgające często ponad 30 stopni nie pomagają w wyrabianiu zawyżonych norm. Tutejsza fabryka zajmowała się produkcją herbaty czarnej, białej oraz zielonej. Co ciekawe wszystkie te herbaty pochodzą z tego samego krzewu. Herbata czarna poddawana jest fermentacji i suszeniu, zielona powstaje z liści niepoddanych fermentacji, a proces suszenia przeprowadzany jest zaraz po zerwaniu. Herbata biała powstaje natomiast z młodych pączków zbieranych w okresie wiosennym, wtedy kiedy liście nie zdążyły się jeszcze rozwinąć. Co istotne, proces produkcji herbaty jest niezmienny od bardzo długiego czasu, o czym świadczyły działające maszyny, których wiek opiewał na ponad 100 lat. Z ciekawostek dowiedzieliśmy się, że Cejlon to jedno z ostatnich miejsc na ziemi, gdzie herbatę wciąż zbiera się ręcznie.

Fabrykę obeszliśmy w półgodziny, a dużo ciekawych informacji podawanych przez przewodniczkę nam umknęło, bo co rusz byliśmy zagadywani przez polskich turystów:

- Nie boicie się tak sami? – pytali.

Uspokajaliśmy.

- Rodzina się o was nie martwi? Moja matka zawału by dostała.

Odpowiadaliśmy.

- Ja bym tak nie mogła, chyba bym nie dała rady.

Tłumaczyliśmy.

- A wiecie, że tu była wojna? O Boże, to takie straszne.

Potwierdzaliśmy.

- Trzy dni temu byliśmy w Indiach i widzieliśmy słonie.

Gratulowaliśmy.

***

Chwile po odjeździe udałem się do wagonu trzeciej klasy, z nadzieją, że znajdę tam jakiekolwiek miejsce siedzące, ale bezskutecznie – wszystkie były wypełnione do ostatniego pasażera. O obszywanych siedzeniach trzeba było zapomnieć, a na podróżnego czekały drewniane ławki.

Wracając do swojego przedziału zwróciłem uwagę na turystów, którzy rozlokowali się pomiędzy nimi w przejściach. Znaleźli się i tacy co usadowili się w otwartych na oścież drzwiach do wagonu, mając tym samym doskonały widok na przemijającą trasę. Pociąg pędził z zawrotną prędkością 40-50 km/h, więc nie było obawy, że takiego delikwenta zdmuchnie nagły podmuch wiatru.

Nam pozostało póki co usiąść na plecakach, podziwiać skąpe widoki z okna i czekać, aż zwolni się siedzące miejsce.

W trakcie podróży Ola wzięła się za lekturę, a ja umilałem sobie czas słuchając muzyki. Chciałem sporządzić jakieś notatki, ale przy nieustannym chybotaniu wagonu, nie byłem w stanie zapisać nawet zdania. Oprócz grupy turystów, w wagonie znajdowało się także sporo Lankijczyków, których mimochodem zacząłem obserwować zastanawiając się w jaki sposób oni umilają sobie czas.

Sytuacja przedstawiała się następująco:

Para siedząca tuż obok nas uprawiała drzemkę, chrapiąc przy tym tak głośno, że nawet klekotanie wagonów nie było w stanie zagłuszyć ich koncertu. Lankijczykom w żaden sposób to nie przeszkadzało.

Dwie damy siedzące w przeciwległej części wyjadały rękoma spring rollsy z rozłożonej na małym stoliczku gazety. Jakiś facet słuchał muzyki, oczywiście z telefonu i w dodatku głośno - na pełen regulator. Mieliśmy tym samym kolejną i nie ostatnią sposobność poznać znakomitą audiotekę lankijskiego Krzysztofa Krawczyka.

Kolejna grupa starszych, bezzębnych Lankijczyków znajdujących się na końcu wagonu, zaciekle dyskutowała. Sądząc po temperamencie dyskusji: o polityce lub religii – z czego przy każdym wypowiedzianym zdaniu, każdemu z panów, wylatywała z ust gromada świeżej śliny.

Zastanawiające dla mnie było, dlaczego Lankijczycy podróżowali pociągiem, gdzie za tą samą cenę mogli o wiele szybciej dojechać do miejsca docelowego autobusem. Pociąg miał to do siebie, że jechał okrężną drogą i zanim dojechaliśmy do Elli, nadrobiliśmy wiele kilometrów. Co do turystów nie miałem wątpliwości – każdy chciał przejechać się pociągiem po jednej z najpiękniejszych tras kolejowych świata.

Niebo w ziemi

Tomasz G.

Łatwo się oderwać

Maciej B.

Fajna

Wojciech J.

Nie doczytałam do końca

Marta K.

Złóż zamówienie

Jeżeli jesteś zainteresowany kupnem książki złóż zamówienie poprzez poniższy formularz. Nie zapomnij podać adresu, pod który powinniśmy ją wysłać. Koszt zakupu książki to 40 zł. O koszty przesyłki nie musisz się martwić - my stawiamy.
Zapoznałem/am się z polityką prywatności i akceptuje regulamin zamówienia.